Gdy
rok temu zaczynałem biegać, jednym z moich głównych celów było
zrzucenie wagi i wzrost sprawności. Zawsze uważałem, że bieganie
jest najlepszą drogą do osiągnięcia tych dwóch celów. Niektórzy
mówią o rowerze i pływaniu. Jednak moim zdaniem nie ma drugiej tak
dobrej drogi na zrzucenie wagi.
Podczas
biegu pracuje większość mięśni w dynamiczny i jak najbardziej
naturalny sposób. Rower jest czymś obcym dla naszego organizmu.
Nasi przodkowie poruszali się przecież pieszo. Na rowerze nie ma
tak dynamicznych ruchów i nie pracujemy tak równomiernie, tak dużą
grupą mięśni, jak podczas biegania. Pływanie jest dużo mniej
dynamiczne. Pracują co prawda wszystkie mięśnie, ale w bardzo
stały i mniej dynamiczny sposób. Dzięki pływaniu świetnie
wzmacniamy mięśnie i powiększamy ogólną sprawność, jednak
bardzo wolno spalamy tłuszcz.
W
tej świadomości i z takim przekonaniem żyję do dziś, jednak z
bieganiem zrównałem jeszcze jedną rzecz. Rzecz, która praktycznie
od zawsze była moim wrogiem. Nie znosiłem jej mimo że nigdy tak
naprawdę jej nie spróbowałem. Była to nienawiść i brak
szacunku. Wszystko brało się z niewiedzy i stereotypów
wypracowanych w młodości. Do połowy grudnia zeszłego roku, gdy
ktoś opowiadał mi o tym sposobie zwiększania sprawności
organizmu, grzecznie go wysłuchiwałem i szybko zmieniałem temat,
nie wykazując najmniejszego zainteresowania. Gdy ktoś mnie zaczynał
namawiać, zawsze odpowiadałem, że to nie dla mnie i że wolę
biegać.
Wszystko
do czasu, gdy brat, trochę siłą czystej perswazji, trochę
braterską więzią, trochę tym, że załatwi mi to za darmo,
przekonał mnie do jednej wizyty na siłowni. Tak, to właśnie
siłownia była moim odwiecznym wrogiem. Od kiedy w liceum ćwiczyłem
na prymitywnej szkolnej siłowni, zawsze kojarzyła mi się z
wytatuowanymi karkami, którzy dźwigają wielkie sztangi, strasznie
przy tym sapiąc, pocąc się i kurwując. Stereotyp. Aż się
dziwię, w końcu na co dzień śledzę wiele dyscyplin i miewałem
kontakt z profesjonalnymi sportowcami. W dzisiejszym sporcie
zawodowym bez ciężkiej pracy na siłowni nie da się nic osiągnąć.
Ja jednak z klapkami na oczach widziałem siłownię sprzed lat, z
mojego liceum. Na szczęście mam brata.
Pamiętam
tę dziwną nieśmiałość i to wrażenie, że wchodzę do miejsca,
w którym nigdy nie powinno mnie być. Szybko minęła, a brat zabrał
mnie na TRX. Zrozumiałem, że siłownia to nie tylko sztangi, hantle
i kombajny do ćwiczeń. TRX mnie wykończył. Po prostu dętka.
Robiłem to co lubię, czyli ćwiczenia z własnym ciałem, bez
dodatkowych obciążeń i zrozumiałem jak słaby jestem.
Zrozumiałem, że samo bieganie pomaga spalać, zwiększa siłę i
kondycje, ale jest siła i siła, jest kondycja i kondycja.
Nauczyłem
się, że siłownia to super uzupełnienie biegania. Przygotowuje nas
w zupełnie inny sposób do wyzwań biegowych i w bezpośredni sposób
przekłada się na lepsze wyniki na bieżni. Sprawia, że nasze
bieganie jest bezpieczniejsze i zdrowsze. Poza tym zimą, może
okazać się jedynym sensownym miejscem, gdzie można pobiegać i być
pewnym, że się nie rozchorujemy.
W
taki sposób mój harmonogram biegania rozszerzył się o plan
ćwiczeń na siłowni.